czwartek, 29 sierpnia 2013

Piwa niepasteryzowane - fakty i mity

   Dosyć często można spotkać piwa oznaczone jako "niepasteryzowane", które są na ogół reklamowane jako te zdrowsze i lepsze, mające dużo składników odżywczych, witamin, naturalny smak i inne tego typu rzeczy. Czy jednak tak jest na prawdę, czy to tylko pic na wodę sprzedawany nieświadomym konsumentom?
       Najpierw musimy powiedzieć sobie czym jest owa pasteryzacja. Jest to zabieg mający na celu wydłużenie przydatności do spożycia danego produktu i polega na podgrzaniu do takiej temperatury, która zabije drobnoustroje mogące spowodować psucie się piwa. 
        I tu trzeba oddać rację producentom - ich wyroby faktycznie nie są poddawane pasteryzacji, inaczej już dawno Urząd Ochrony Konkurencji wystosowałby stosowne oskarżenia o wprowadzanie w błąd. Jednak, jak ktoś mógł z was już zauważyć, ogólnodostępne piwa niepasteryzowane mają dosyć długą przydatność do spożycia. To mrowienie w głowie (tzw. "domyślanie się") oznacza, iż właśnie skumaliście, że coś tu nie gra. Istotnie, producenci znajdują inne sposoby na to, żeby ich produkt zachował odległą datę ważności przy jednoczesnej możliwości nazywania go "niepasteryzowanym". Głównie chodzi tutaj o mikrofiltrację, czyli, jak nietrudno się domyślić, odfiltrowywanie mikroorganizmów z produktu, przy okazji pozbawiając go niektórych innych substancji.
    Nie ma żadnych reguł na to, które piwa są lepsze - pasteryzowane czy nie. Nie ma też żadnych badań na to, czy wyżej wskazane metody utrwalania piwa wpływają na jego smak lub wartości odżywcze. Tak więc nie musimy się kierować tym, jaki przydomek nosi dany browar i mieć na uwadze, że istnieje wiele dobrych piw pasteryzowanych. Mnie na przykład Kasztelan Niepasteryzowany całkiem podchodzi, za to Królewskie nie za bardzo. Ważne, żeby pić piwo, nie etykiety.
     Jeśli jednak koniecznie chcemy spróbować piwa w żaden sposób nieutrwalonego, to musimy wciąż brać pod uwagę fakt, że ono zazwyczaj jest zdatne do picia przez około 2 tygodnie. Mojego piwa np. zostało 4 litry, niby leży i się chłodzi, ale ja osobiście boję się otwierać po miesiącu od butelkowania, bo mógłbym nie przeżyć spotkania z obcą formą życia (tym bardziej, że nawet go nie filtrowałem).

wtorek, 27 sierpnia 2013

Specjal (Jasny Pelny)

       Przyszedł czas ocenić to, co według dużej grupy osób pod żadne oceny nie podlega. Na pewno każdy pił, na pewno nikt dla smaku. Mowa tu oczywiście o ułomnym bracie EB, oba z Browaru w Elblągu. Czemu więc w ogóle się za to zabieram? Otóż głównie dlatego, że Specjal niesie za sobą duży bagaż wspomnień (prawie z dzieciństwa), kiedy to można było za usiąść z kolegami i zapijać go tanim winem z pewnej kwidzyńskiej wytwórni napojów winopodobnych. No i jeszcze chciałem się pochwalić moim zajebistym bawarskim kufelkiem.


Kolor: jasnozłoty, lekko słomkowy. Czysty. (4)

Piana: nieduża od samego początku, ale stosunkowo wolno znika; miejscami większe bąbelki. (3,25)

Zapach: dosyć mocny i niestety nie jest to zapach przyjemny. Mówiąc wprost - wyjątkowo jebie bimbrem. Zapewne, żeby oszczędzić czas jak to w komercyjnych piwach bywa, fermentowano w wysokiej temperaturze przy niskim pH wody i takie są tego efekty. (2,25)

Smak: powtarza się powyższa sytuacja, tym razem można poczuć w ustach, czemu piwo ma taki zapach - powstały niekorzystne związki alkoholi i kwasów tłuszczowych. Po czym poznać, że to nie goryczka chmielu? Ją czuć z przodu języka, zaraz za warstwą kubków smakowych odpowiedzialną za smak słodki. Niestety, poza popsuciem walorów smakowych (czuć je później po bokach języka) takie piwa mogą powodować u nas migrenę, a w dłuższej perspektywie czasowej nieprzyjemne dolegliwości zdrowotne. Smak można by było poprawić chmielem aromatycznym, ale pytanie - czy warto marnować dobry chmiel na sikacza? (2)

Wysycenie: po prostu średnie, pod koniec wyraźnie słabnie. (2,5)

Opakowanie: jeden z niewielu elementów, który nie odpycha. Ciemna butelka - w sumie dobrze, bo piwo jest mniej narażone na działanie światła, jednak skoro powinno być trwalsze, data przydatności jest odległa, a mimo to piwo smakuje jak zepsute, to ktoś coś nieźle spartolił w produkcji. Ciemna etykieta pasuje wystrojem do butelki, na awersie naklejki brak zbędnych elementów. (4)

Uwagi: kiedyś wydawało mi się, że piwo nie jest aż takie złe. Albo nie zależało mi wtedy na smaku, albo trafiłem na złą partię. Ewentualnie poziom jakości się obniżył.

Ocena ogólna: 2,7

       
Jak widać, niesmak mój jest duży, tym większy, iż wspomnienia z odległych lat prysły jak bańka mydlana po zetknięciu ze smakiem, który przypomina mocz pawiana (nigdy nie piłem moczu pawiana, w ogóle żadnego moczu nie pijam, ale podejrzewam, że tak właśnie smakuje). Piwo nie ma nawet aromatu, który by mógł uratować jakkolwiek sytuację. Dopiero pod koniec, gdy nagazowanie się zmniejsza, czuć chmiel. Ale to jak na lager stanowczo za mało.

sobota, 24 sierpnia 2013

Magaryciu Alus


       Tym razem kolejny niepasteryzowany produkt "litewskich chamów" w ciekawej oprawie, czyli Magaryciu z browaru regionalnego Kupiskio. Jednak różni się ono od poprzednio ocenianego Boiko. Czy w tej konfrontacji wypada lepiej? Czy również jest dosyć przeciętne jak na piwo z minibrowaru? Czy Wilno jest polskie? Zaraz się przekonamy.




Kolor: mętny i brązowo złoty, widać, że piwo było niefiltrowane, wizualnie sprawia dobre wrażenie, można się domyślać, że oprócz jęczmienia w piwie jest coś jeszcze, bo barwę ma ponadprzeciętną. (4,75)

Piana: niestety tutaj znowu nie ma zadowalającego mnie efektu utrzymywania się piany, która umyka niczym litewska jazda pod Grunwaldem. Minimalny plus za to, że resztki pianki osadzają się na szkle. (2,25)

Zapach: trzeba trochę poczekać, aż zacznie się uwydatniać. W tle czuć coś jakby palone płatki dębowe (mogą być dodawane do produkcji niemal każdego alkoholu). Po krótkim poszukiwaniu w zagłębiach internetu okazało się, że to prażone i zmielone orzechy laskowe - tłumaczy to walory smakowe. Bardzo ciekawy bukiet zapachowy. (4,75)

Smak: od początku czuć zarówno goryczkę, jak i słodowość. Dopiero teraz się dowiedziałem, że litwini do robienia piwa dodają grochu, co jest dosyć osobliwe, prawdę mówiąc nigdy o tym nie słyszałem i sam nie zamierzam próbować, by nie spowodować galopującej biegunki. Wracając do orzechów laskowych - wyraźnie czuć coś odmiennego w smaku, jednak trudno mi było to zidentyfikować. Moja znajomość litewskiego ogranicza się do alus = piwo, dlatego  zasadniczo nie wiedziałem za co się zabieram. Ogóle wrażenie pozytywne; przy końcu chmiel dominuje w smaku. (4,25)

Wysycenie: szału nie ma, bardziej przeciętnie nagazować się chyba nie dało. (2,5)

Opakowanie: sama butelka, jak i wykonanie etykiety, prezentuje dokładnie taki sam styl jak Boiko, więc można śmiało się odwołać do tamtej oceny. (4,0)

Uwagi: dostępne są w sprzedaży także w dwulitrowych szklanych butelkach.

Ogólna ocena: 4,2

      Jak widać, jest to póki co najlepiej oceniane tutaj piwo. I nie bez powodu - picie jego było po prostu przyjemne. Jednak tak mocno aromatyczny trunek chyba najlepiej smakowałby w chłodniejsze miesiące, a do tego gatunku pasuje ser cheddar. Nigdzie właściwie nie znalazłem, jaki to gatunek, dla mnie to coś pomiędzy brown ale a grodzisz. No może jeszcze dunkel. Eh... tak czy inaczej nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić ten wyrób - cena to ok 6 zł, ale warto czasem wydać więcej kasy i nie żydzić pieniądza.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Kalorycznosc piwa


         Mit o tym, że od piwa rośnie brzuch, jest obecny w naszej świadomości od dłuższego czasu. Często widzimy na plaży wąsatych panów z brzuchami wielkości balonu meteorologicznego, którzy spokojnie popijają złocisty napój z plastikowego kubeczka twierdząc, że ciepłe Tyskie to jest jednak najlepsze. Jednak czy samo piwo może wpłynąć w tak destrukcyjny sposób na nasz "bebzon"?
       Na początku należy się przyjrzeć, ile kalorii ma samo piwo i z czego wynika akurat taka ilość. Przeciętnie można przyjąć, że 0,5 litra piwa zawiera około 250 kilokalorii (i wbrew temu, co się powszechnie uważa, wino ma ich więcej). Głównym powodem, dla którego zachowuje taką wartość odżywczą jest to, iż posiada alkohol. Z tego też względu piwa typu Radler (tfu), Ginger (tfu) czy Karmi (3 razy tfu, dziękuję) mają zazwyczaj nie więcej niż 200 kalorii, z kolei mocniejsze np. Porter Bałtycki mogą posiadać ich w okolicach 400. Poza alkoholem znajduje się w nim głównie woda (która jest swoją drogą znacznie lepiej wchłaniana niż woda w czystej postaci - właściwości izotoniczne sprawiają, że warto czasem sięgnąć po ten napój po treningu kondycyjnym). Trzeba też zauważyć, że piwo nie posiada tłuszczu (przynajmniej nie powinno, bo wtedy nie będzie się pienić) a co za tym idzie, nie powoduje przyrostu cholesterolu. Posiada też niewielką ilość białek, których jest więcej im mniej utrwalane jest piwo np. pasteryzacja, filtrowanie. Pozostaje też pewna ilość węglowodanów, chociaż czasem ich nie ma z tego powodu, że to właśnie je drożdże rozkładają na alkohol i zdarza się, że rozłożą wszelkie dostępne związki.
       Skoro więc samo piwo nie wydaje się aż tak straszne, to czemu piwosze tyją? A bo jedzą. Sery, mięsa, chrupki, paluszki czy orzeszki to najczęstszy powód powielania mitu o zgubnym działaniu piwa. Chmiel powoduje lekkie zwiększenie uczucia głodu, czym napędza nas do jedzenia coraz większych ilości pokarmu, do tego dochodzi zwiększenie ukrwienia ścianek żołądka i już mamy przepis na przedwczesny zawał. Niestety, cierpi na tym złocisty trunek, który sam w sobie jest napojem zdrowym (witaminy B2, B6, A, D, E, H, Niacyna, związki mineralne; oczyszcza nerki z kamieni, zapobiega problemom z prostatą, ogólnie hamuje rozwój niektórych komórek rakowych, zmniejsza ryzyko zawału).
       A jeśli paniom piwo nie poszło jakimś cudem w przyjemniejsze dla oka partie ciała, polecam bloga mojej siostry na facebooku: Katie`s FIT lifestyle

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Argus Premium

       Zauważyłem, iż większość produktów na naszym rynku ma zupełnie nieodpowiednią cenę w stosunku do jakości. Duża część piw nie powinna po prostu przekraczać bariery 2 zł z prozaicznego powodu: nie jest tego warta. Wystarczy spojrzeć na Czechy, Słowację, ukraińskiego Obolona czy litewskie Svyturysy - zasadniczo ceny ich są takie same jak u nas (a czasem nawet niższe), a mimo to pozytywnie odstają jakością od rodzimych, komercyjnych odpowiedników.
    Natomiast Argus, produkowany na potrzeby jednej z większych sieci sklepów, jest w smaku równie ubogi jak inne masowo produkowane piwa, jednak cenę ma przynajmniej odpowiednią. Czy jednak nie jest on na tyle niedobry, żeby nie traktować go nawet jako najtańszy zamiennik?






Kolor: bardzo jasny jak na fakt, że używa się do jego produkcji więcej niż jednego rodzaju jęczmienia (chociaż już producent, który notabene nie ujawnia się na etykiecie, nie chce podać jakich). Przeźroczysty, słomkowy, typowy dla gatunku. (3,5).

Piana: o dziwo utrzymuje się stosunkowo długo. Po 5 minutach ciągle na całej powierzchni, gęsto oblepia ścianki. Chyba najlepszy element tego piwa, wcześniej nie miałem jak tego zauważyć, bo ciągle piłem z puszki. (4,25)

Zapach: najdziwniejsze w nim jest to, że... go praktycznie nie ma. Ledwo wyczuwalny, jedyne co czuć to chmiel. Wiem, że piwo nie powinno śmierdzieć (czasem jest to oznaka np. zakażenia piwa), ale bez przesady, to nie jest woda. Trochę zbyt neutralny. (3)

Smak: i tu niestety jest wiele zastrzeżeń. Pierwszy łyk jest dosyć cierpki, ale nie goryczkowy, jak to powinno mieć miejsce. Gdy już przyzwyczajamy się do smaku (ma to zazwyczaj miejsce po ok. 15 minutach picia) na "końcu języka" nie wyczuwamy już żadnych nutek zapachowych - a przy lagerach w takich wypadkach zazwyczaj czuć słód jęczmienny. Przynajmniej, w przeciwieństwie do niektórych innych tanich browarów, nie ma tutaj złego, kwaśnego smaku, który utrzymuje się przez cały czas. (2,5)

Wysycenie: umiarkowane, słabnie trochę w miarę z piciem. (3,75)

Opakowanie: dostępny jedynie w puszce, co jest niewątpliwie mankamentem, ponieważ ostatnio wprowadzone produkty z tej linii mają tłoczone butelki. Sam układ graficzny etykiety jest przeciętny. (3)

Uwagi: brak.

Ogólna ocena: 3

       Zasadniczo potwierdziły się wcześniejsze spostrzeżenia - jak na piwo, które w promocji może być 2 razy tańsze niż inne tanie szczochy, tragedii nie ma. Oczywiście ciągle pozostaje biedniejszym przedstawicielem gatunku, ale raczej nikt nie będzie go kupował dla walorów smakowych, a dla 5%. W przeciwieństwie do swojego 7% odpowiednika (którego nie mam nawet zamiaru pić), jego smak nie jest jakimś wielkim problemem, gdy się planuje go wypić większą ilość.

I pamiętajcie drogie dzieci, nadmiar taniego piwa może się skończyć tak:

sobota, 17 sierpnia 2013

Sposoby na kaca

       

       Definitywnie najmniej lubianą częścią picia alkoholu jest poranek dnia następnego. Mruganie sprawia ból, trawa za głośno rośnie i głowa nagle robi się cięższa o paręnaście kilo - a są to przecież jeszcze stosunkowo mało dokuczliwe objawy. Panie Premierze, jak żyć?


1. Patrz, co pijesz.
Najlepiej sprawdza się czysta wódka, najgorzej likiery. Jednak jeśli chodzi o piwa, to najlepiej będzie wypić takie, które są produkowane w niższych temperaturach (w wysokich powstają tzw. fuzle, czyli "kacogenne" związki alkoholu). Chodzi tu przede wszystkim o piwa typu lager, pozbawione przy tym barwników i innych chemicznych związków (oczywiście, gdy nie jest to zbyt "tanie" piwo pokroju VIPów z biedry). Odradzam picie dużych ilości Stoutów. Jeśli już musisz mieszać, to rób to od alkoholi słabszych do mocniejszych.

2. Jedz.
Najlepiej sprawdzają się mięsa i sery, warzywa, grzyby, najgorzej zaś czipsy. Napoje gazowane przyspieszają wchłanianie alkoholu i pogorszą tym samopoczucie nad ranem. Warto pomyśleć nad kabanosami albo frankfurterkami - one pasują do większości dostępnych piw. Rano zrób sobie śniadanie - jajecznica, tost z miodem, herbata z cytryną, sok pomidorowy; dobrze sprawdza się też sałatka z kiszonych ogórków i szparagów ze śmietaną. Sposobem na tzw. "kapcia" jest ssanie liścia laurowego, aż stanie się miękki.

3. Pij wodę.
I to zarówno podczas zabawy, jak i podczas kaca. Dobrze będzie, jeśli wypijesz pół litra wody bezpośrednio przed pójściem do wyra, pomożesz tym swojemu organizmowi w detoksykacji. Rano nie pij zbyt dużo na raz, bo woda może zechcieć wrócić skąd przybyła. Dobrym zamiennikiem wody są napoje izotoniczne.

4. Skocz po klina.
Tutaj mamy dwa czynniki - po pierwsze klin faktycznie pomaga przy ujemnych skutkach pozbywania się alkoholu z organizmu, po drugie wyjście na zewnątrz i wysiłek fizyczny zmniejsza ból głowy i przyspiesza metabolizm. Mimo, że podczas kaca na myśl jakiegokolwiek wysiłku może się zrobić niedobrze, to jednak warto zainwestować w to swój czas.

5. Tabletki na kaca.
Nie spodziewaj się cudów - dostępne produkty to tylko suplementy diety, które same z siebie nie mają jakiegoś mocnego działania. Ale, żeby wspomóc inne sposoby, warto po nie sięgnąć. Dobrym sposobem są tabletki z witaminą C.

6. Goździkowa przypomina.
Unikaj leków przeciwbólowych wtedy, gdy układ trawienny odmawia ci posłuszeństwa, gdyż często powodują one uszkodzenie ścianek żołądka. Jeśli jedynym objawem jest ból głowy, możesz się nimi posłużyć.

7. Nie wychodź z łóżka.
Ale tylko wtedy, gdy leży tam z tobą ktoś, kto ci się podoba. Uprawianie miłości zwiększa ilość endorfin w krwiobiegu a tym samym zmniejsza uczucie odrętwienia i bólu głowy. W dodatku realizuje to też część punktu 4.

czwartek, 15 sierpnia 2013

J. O. Boiko Alus

    

      Dzisiaj, w ramach odskoczni od wszystkich tych powszechnie dostępnych piw, które smakują tak samo chujowo, przyszło mi się zmierzyć z produktem naszych mniejszych sąsiadów z północnego wschodu. Prawdę mówiąc, gdyby nie butelka, która mi jest akurat potrzebna, pewnie bym nie kupił go z całej gamy lepiej znanych zagranicznych marek. W sieci znaleźć można wiele opinii na temat tego piwa. Czy trafnych? Zaraz przekonamy się sami.
       Pierwsze, co się rzuca w oczy, to pewna nieścisłość danych producenta i polskiego dystrybutora. Wg producenta, jest on produkowany jedynie ze słodów jęczmiennych. Dystrybutor natomiast podaje... słód żytni. Natomiast samo piwo wygląda na pszeniczne.

Kolor: mętny pomarańczowy. Piwo jest niefiltrowane i niepasteryzowane, dlatego taka barwa nie powinna dziwić. Mały minus za drożdże, które miejscami lubiły się łączyć a małe "kłaczki". (4.5)

Piana: niewielka na początku, szybko redukuje się do pierścienia naokoło kufla. (2,0)

Zapach: bardzo dobre pierwsze wrażenie, w końcu coś co nie cuchnie jak żebrzący cygan. Czuć dosyć intensywnie słód jęczmienny, przy czym jest on przyjemny. Nie czuć za to w zapachu chmielu - wg. mnie zastosowali niepotrzebnie chmiel aromatyczny zamiast mniejszej ilości goryczkowego. Trudno ocenić w zasadzie, co potem się przewija w zapachu, trochę jak w piwach typu india pale ale - cytrusy. Nie jest łatwo też rozszyfrować, co kryje się pod podanym nam pojęciem "przyprawy". (4,75)

Smak: od początku uderza kwaskowatością typową dla jęczmienia pilzneńskiego. Mimo, że nikt nie raczył podać nam bardziej dokładnych danych, wydaje się, że stanowi on większość, a słód żytni dodany jest jedynie do doprawienia. Tak, jak można było się domyślać po zapachu - nie czuć goryczki chmielu. Czuć za to słód. (3,5)

Wysycenie: dosyć dobre, od początku czuć gaz, potem jednak spada. (3,5)

Opakowanie: dla wielu konsumentów kształt i zamknięcie tej butelki może stanowić rarytas, jednak trzeba mieć na uwadze, że zarówno dla dostępnych 0,5 jak i 1,0 litra tego piwa - są to powszechne modele. (4,0)

Uwagi: Termin przydatności do spożycia - 6 miesięcy.

Ogólna ocena: 3,85

       Zasadniczo nie jest to złe piwo. Próbuje połączyć gęstość i drożdżowość piw pszenicznych z cytynowym smakiem IPA (nie, nie są to komercyjne gówna typu cytrynowy "radler", "shandy" czy inne tego typu szczyny). W jego przedziale cenowym (5-6 zł) można jednak dorwać trochę lepsze gatunki. Ten ma nietypowy smak, jednak mnie on nie przypadł do końca do gustu.
   
  Na zakończenie klasyk:





piątek, 9 sierpnia 2013

Jak szybko schlodzic piwo?



     Dzisiejszy wpis jest dedykowany wszystkim tym, którzy wybierają się w nadchodzący weekend na domówkę. Jak to wtedy zazwyczaj bywa - przynosicie własny alkohol, który najlepiej smakuje w niskiej temperaturze. Oto kilka sprawdzonych sposobów, aby osiągnąć zadowalający efekt w krótkim czasie.



1. Solonez

       Bierzemy miskę, wkładamy do niej parę kostek lodu, zalewamy zimną wodą, dodajemy trochę soli (ok. 1 łyżka / litr wody i lodu) i mieszamy. Wkładamy piwo i po 3 minutach mamy zimnego browara (czemu akurat sól? Obniża ona temperaturę roztworu mocniej i szybciej niż zastosowanie samego lodu)

2. Mokra szmata
     Butelkę lub puszkę owijamy mokrą szmatką lub małym ręcznikiem i wkładamy do zamrażarki. Efekt będzie szybszy niż bez zastosowania szmatki, jednak ciągle nie tak szybki jak przy soli. Jeśli impreza odbywa się w kraju trzeciego świata i nie macie pod ręką lodówki, to (o ile na zewnątrz wieje) możecie owinięty szmatką pojemnik wystawić za okno.

3. Piaskownica
       Jest to raczej ostatnia deska ratunku. Będą nam potrzebne dwa naczynia (np. garnki) - duże i mniejsze, trochę piasku, zimna woda i ręcznik. Wkładamy mały pojemnik do większego tak, aby przerwa między nimi była wypełniona piaskiem. Piasek zalewamy wodą, wkładamy piwo do pojemnika a całość przykrywamy mokrym ręcznikiem. Mimo prymitywności tej metody - napoje stosunkowo długo pozostaną chłodne.

4. Ziemia obiecana
     Jeśli jesteście w plenerze nad jakimś zbiornikiem wodnym a jesteście zbyt biedni na lodówkę turystyczną, wystarczy zakopać całe piwo w wilgotnej ziemi. Wasze piwo schłodzi się po około godzinie, ale wy i tak pozostaniecie biedakami.

5. Twoja była dziewczyna i jej lodowate serce



     Mam nadzieję, że ten krótki poradnik choć trochę ułatwi wam życie. Tzn zasadniczo ciągle najłatwiejszym sposobem jest kupienie piwa z lodówki w sklepie, no ale różnie to w życiu bywa.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Perla Export

       

      Dzisiaj, zgodnie z obietnicą, zajmiemy się analizą dostępnych na naszym rynku piw. Na pierwszy ogień - nie bez powodu - wybrałem Perłę Export. Były to razem ze Zwierzyńcem pierwsze piwa które wypiłem zaraz pod browarami, w którymi były produkowane (latem 2007 r.). Obie marki od tego czasu wiele się zmieniły, jak to zazwyczaj bywa na gorsze...




Kolor: ciemnozłoty, klarowny, odpowiedni jak na lager. (4.5)

Piana: Na początku obfita, później jednak w wyniku tego, iż jest złożona ze zbyt dużych pęcherzyków, szybko opada. Przydatna rada na przyszłość - pianę zaraz po wlaniu do szklanki powinno się oceniać również przechylając szklankę na boki - jeśli piana zostaje na ściankach, to dobrze wróży. W naszym wypadku tak nie było. (2)

Zapach: czuć zarówno chmiel, jak i jęczmień, ale żaden z tych zapachów się nie przebija; przynajmniej nie jebie spirytusem jak u niektórych innych produktów z Lublina. (3,5)

Smak: tutaj najważniejsza część - piwo nie odstaje od innych komercyjnych przedstawicieli gatunku. Czuć cierpkość chmielu, ale jest ona zbyt słaba. Odpowiednio nachmielony lager powinien inaczej smakować. Niestety jest on dosyć bezpłciowy w smaku. (3)

Wysycenie (chodzi tu o nagazowanie): czterech liter nie urywa. Z początku co prawda da się wyczuć dwutlenek na języku i w gardle, jednak po kwadransie wyraźnie słabnie. Z czasem mniej też widać pęcherzyków. (2.5)

Opakowanie: nawet tutaj trzeba się przyczepić, gdyż wizualnie starsze Perły wyglądały po prostu lepiej. Dzisiaj butelki z chudszą szyjką nie odznaczają się niczym na sklepowej półce. W dodatku jest bezzwrotna. (2)

Uwagi: brak dużych różnic z innymi produktami Browarów Lubelskich.

Ogólna ocena: 3,1

       Od razu zaznaczam, że ogólna ocena nie jest średnią arytmetyczną powyższych ;) najwyżej są oceniane smak i zapach. Punktacja zasadniczo nie odbiega od tego, że jest to piwo koncernowe jak każde inne - dość nijakie w smaku, szybko się wygazowuje. Wynika to też z faktu, iż pamiętam jak smakowało to piwo parę lat temu, jak trzymało fason do ostatniego łyku - wtedy dostałoby pewnie w okolicach 3,5 - 4. Dzisiaj znajdują się na rynku chyba lepsze egzemplarze w tym przedziale cenowym, o czym jeszcze napiszę. Nie jest to jednak piwo, którego nie da się wypić, z pewnością też wielu z Was po nie sięgnie.

środa, 7 sierpnia 2013

Warka nr. 1: Hefe-Weißbier (12° BLG), cz. II


       Praktycznie każdy, kto rozpoczyna przygodę z browarnictwem, zaczyna od rzeczy łatwych. Tak też zrobiłem i ja - nie chciałem rzucać się na głęboką wodę, nie mając doświadczenia, które trzeba tu nabywać stopniowo. Lepiej spieprzyć coś małego na początku, niż później powielać błędy przy większych projektach.

       Można jednak od razu kupić sprzęt do produkcji piwa od samego początku - czyli mając do dyspozycji nasiona jęczmienia (które można prażyć, słodować i śrutować samemu, a potem warzyć z nich piwo). Jednak dla laików lepiej jest, gdy pierwsze parę razy uwarzy się piwo z gotowych ekstraktów słodowych. Do dyspozycji mamy ekstrakty z już dodanym chmielem oraz bez niego - i wtedy całość trzeba jeszcze poddać procesowi chmielenia. Zasadniczo im mniej gotowy produkt kupujemy, tym większy mamy wpływ na smak piwa. Najczęściej jednak i tak do kupienia jest tzw. słód, czyli przetworzone ziarna.

      Ja do produkcji mojego pszeniczniaka użyłem ekstraktu nowozelandzkiej firmy Black Rock - Whispering Wheat. Został on już nachmielony fabrycznie, więc nie było potrzeby, żebym chmielił go jeszcze bardziej - szczególnie, że piwa tego typu zazwyczaj nie są ani goryczkowe, ani aromatyczne. Poleca się je spożywać latem, gdyż z uwagi na gęstość i niefiltrowanie są orzeźwiające, a ponieważ są mocno gazowane już w butelkach - dobrze gaszą pragnienie.

        Do każdego ekstraktu producent dodaje instrukcję przygotowania, polecając dodanie kilograma cukru, glukozy lub innego słodu. Ja zdecydowałem się na dodanie glukozy (efekt przy dodaniu zwykłego cukru krystalicznego będzie daleki od oczekiwań). Za duża ilość cukru lub glukozy co prawda sprawi, że piwo będzie miało więcej alkoholu, ale jednocześnie da mu nieco "bimbrowy" posmak - wiele koncernowyh browarów tnie po kosztach, w efekcie czego czasem ma się wrażenie, jakby do taniego piwa dolewano spirytusu. Jak już wcześniej wspomniałem, ilość cukrów w piwie przed dodaniem drożdży warunkuje ilość alkoholu w gotowym produkcie. Ilość cukrów mierzy się w skali Ballinga (BLG). Wielu z was zauważyło pewnie, że na piwach, oprócz % objętości alkoholu, podawana jest też ilość ekstraktu (ekstr. X %). Zazwyczaj ekstraktu w piwach koncernowych będzie ok 11-12 %, co spowoduje ok. 4,5 -5,5 % alkoholu. Moje piwo przed dodaniem drożdży miało 12 "ballingów" - po przeliczeniu na alkohol 5,2 %. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że nie zawsze wszystkie cukry zostaną przetworzone przez drożdże, co również wpływa na smak. Zasadniczo im więcej alkoholu w stosunku do ekstraktu, tym większego sikacza trzymamy w ręku.

       Co do zasady, pierwszy etap produkcji jest łatwy. Wystarczy podgrzać puszkę z ekstraktem, wymieszać jego zawartość z 2 litrami przegotowanej, ale nie wrzącej wody, dodać cukier/glukozę/ekstrakt i rozcieńczyć wodą do preferowanej ilości. W miarę dodawania składników trzeba całość mieszać. Gdy osiągniemy pożądaną ilość, należy wszystko mieszać przez parę minut. Następnie, bierzemy do szklanki ok 200 ml tego, co zrobiliśmy i jeśli płyn ma temperaturę 20-25 stopni, należy dodać do tej szklanki drożdże. Co prawda do ekstraktu była dodana saszetka drożdży, ale ponieważ producent nie podał jej nazwy - kupiłem oddzielnie drożdże, które nadają się do piw pszenicznych (Safbrew S-33). Przy piwach tego typu drożdże odgrywają dużą rolę, bo nie dość, że poprzez niefiltrowanie tego piwa znajdują się w produkcie i wpływają na jego smak, to jeszcze sam proces ich fermentacji powoduje, że piwo smakuje jak mieszanka bananów i goździków. Kubek, do którego przelaliśmy trochę naszej brzeczki i dodaliśmy do tego drożdże, mieszamy przez parę minut i odstawiamy na pół godziny. Możemy zaobserwować, jak drożdże pracują - wytwarza się duża ilość piany, dlatego lepiej wziąć większe naczynie. Później przelewamy mieszankę z drożdżami i voilà - teraz musimy tylko czekać. Musimy zapewnić teraz piwu stałe, optymalne warunki - tutaj będzie to 18-22 stopnie  (przy popularnych dziś piwach typu lager temperatura jest znacznie niższa). Fermentacja powinna się zakończyć w przeciągu tygodnia. Wtedy też mamy dwie opcje - albo przelać piwo na 2 tygodnie do innego pojemnika, w którym już nie będzie fermentowało, ale będzie się klarować, a smak będzie miał czas by się "ułożyć" (tzw. fermentacja cicha) albo przelewamy piwo od razu do butelek. Ponieważ piwo pszeniczne z założenia jest lekko mętne, zrezygnowałem z fermentacji cichej i od razu je zabutelkowałem. Po 2 tygodniach mogłem się cieszyć z mego dzieła :)

       Moje odczucia są jednak mieszane, nie wyszło tak jak chciałem. To znaczy bez przesady - nikt od tego nie umarł, recenzje rodziny i znajomych były pozytywne, ale... piwo odbiegało od gatunku. Piana była co prawda zbita i drobna, ale za szybko opadała - a to minus. W smaku było czuć kwaskowość - zbyt duża temperatura fermentacji. Drożdże nie były wystarczająco "rozdrobnione" w płynie. Nagazowanie było przeciętne - liczyłem na coś więcej. W smaku był tylko "banan", nie było "goździków", ledwo wyczuwalny smak samej pszenicy. Słowem - niedociągnięcia (które mam nadzieję zlikwidować przy najbliższej okazji). Następny w kolejce czeka Irish Stout - jeśli ktoś pił kiedyś Giuness-a, Murphy's-a lub piwo z gatunku "porter", ten wie, o czym mowa.

       W następnym odcinku: autorska recenzja Perły Eksport, a następnie litewskiego piwa J. O. Boiko Alus. Zamierzam dokonywać na zmianę ocen piw popularnych i takich, po które nikt z was pewnie nie sięga, a być może powinien. Gdyby ktoś chciał jakieś piwko zaproponować - jestem otwarty na propozycje.
      
 


P. S. Następne posty będą już znacznie krótsze.

   




wtorek, 6 sierpnia 2013

Warka nr. 1: Hefe-Weißbier (12° BLG), cz. I


       Myśl o tym, żeby zacząć tworzyć piwo domowej produkcji, zaczęła kiełkować w mojej głowie od początku czerwca (sesja na studiach to najlepszy czas na rozmyślania). Wiedziałem, że mam już podstawę do późniejszego oceniania własnych wyrobów. 4 lata mieszkania w Gdańsku od samego początku były wypełnione degustacją piwa, zarówno krajowego jak i zagranicznego, z dużych koncernów oraz browarów regionalnych. Wcześniej jednak nie sądziłem, że warzenie domowego piwa niewielkim nakładem jest możliwe, zawsze w pamięci zostawały mi duże, metalowe, otwarte kadzie, w których piwo spokojnie dojrzewa w odpowiednich warunkach, pod fachowym okiem specjalistów. Jednak internet szybko rozwiał moje wątpliwości - niezbędny sprzęt można kupić za mniej niż 100 zł. 




       

       Potrzebny jest jedynie pojemnik, w którym piwo będzie nam fermentowało - i to jest plan minimum. Najlepiej kupić pojemnik plastikowy, nieużywany wcześniej (a na pewno nie poza przemysłem spożywczym), gdyż takie pojemniki stosunkowo łatwo się czyści i sterylizuje. Fabrycznie nowe nie powinny posiadać żadnych rys, w których mogłyby się zalęgnąć bakterie. Nie trzeba nabywać szklanych baniaków, jakie są stosowane przy produkcji wina. Sam pojemnik kosztuje 20-30 zł, ale wypada dokupić drugi.









       

       Elementem, w który warto się wyposażyć, jest kranik spustowy. Montujemy go przy spodzie pojemnika - często w sklepach internetowych i na allegro można kupić pojemnik od razu z zamontowanym kranikiem. Często też można poprosić sprzedawcę, aby w nienaruszonym pojemniku fermentacyjnym wywiercić otwór na taki kranik. Jest on niezwykle przydatny w dwóch momentach - zlewania przefermentowanego piwa na tzw. fermentację cichą, o której jeszcze powiem, oraz przelewania gotowego produktu już do butelek.  Koszt kranu z uszczelką to ok. 10 zł.






       Przydatnym ekwipunkiem może dla niektórych się okazać rurka fermentacyjna - konieczna przy wyrobie wina, przy piwach jest całkowicie dobrowolna, a to z tego względu, iż piwo można produkować przy otwartym pojemniku. Co prawda musimy wtedy uważać na owady (co przy zastosowaniu rurki nie jest problemem), ale przed drobnoustrojami chroni piwo zarówno warstwa piany, którą wytwarzają drożdże jak i dwutlenek węgla, który powstaje w procesie fermentacji alkoholowej. Dobrą cechą rurki jest też to, że w momencie, w którym przestaje "bulgotać" w niej woda, mamy wyraźny sygnał, że fermentacja dobiega końca. Otwór na rurkę zasadniczo znajduje się w pokrywie zbiornika fermentacyjnego, trzeba go uszczelnić gumową zawleczką - albo jest on do nabycia w ramach pojemnika, albo należy kupić ją w sklepie. Cena jednej rurki nie przekracza 5 złotych.


Poza tym, należy się zaopatrzyć w pewne przyrządy stricte pomiarowe. 

 

       Są to alkoholomierz (tutaj z jednocześnie zamontowanym termometrem) oraz aeromierz, oba z kolbami, do których wlewamy badaną ciecz. Pierwszy z nich służy do pomiaru ilości alkoholu w produkcie, jednak z uwagi na to, że dostępne modele są bardziej nastawione na pomiar bimbru, a obecność węglowodanów zaburza pomiar - można jego kupno na spokojnie pominąć. Jednak drugi przyrząd jest już niezbędny - za jego pomocą bowiem sprawdzimy, ile cukrów znajduje się w płynie. Ponieważ to właśnie cukry są fermentowane przez drożdże na alkohol - wiedząc, ile jest ich w piwie na początku, będziemy wiedzieć ile będzie alkoholu w gotowym już piwie (podana w tytule wartość 12 stopni BLG oznacza, że piwo będzie miało ok 5%). Ponadto piwo nadaje się do butelkowania dopiero po skończonej fermentacji, a więc wtedy, kiedy nie ma już czego fermentować, albo co prawda cukry znajdują się jeszcze w piwie, ale drożdże już ich nie jedzą od dłuższego czasu. Jest to istotne o tyle, że butelkowanie przy niedokończonej fermentacji może skończyć się rozsadzeniem butelki z piwem, a tego byśmy nie chcieli. Oba te przyrządy kosztują łącznie ok. 15 zł jednak trzeba się z nimi ostrożnie obchodzić, gdyż łatwo je połamać (wiem coś o tym...).
       
      Pomocny może się okazać mały miernik cukru, w postaci 3 połączonych ze sobą pojemniczków, którymi odmierzamy cukier wsypywany do butelek podczas refermentacji (wytwarzania gazu w butelce).  W sklepach internetowych kosztuje ok. 2 zł.

        Wiem, że na razie wygląda to bardziej jak podręcznik dla początkujących, ale ponieważ mam w planach uwarzenie w przyszłości sporej ilości piwa, pewien wstępniak wydaje się potrzebny. A kto wie, może któryś czytelnik sam zechce coś własnego stworzyć? Jutro przedstawię, jakie surowce były mi potrzebne do wytworzenia pierwszych 25 litrów piwa oraz jak przebiegał proces fermentacji alkoholowej.

Z kaszubskim pozdrowieniem - chceme le so wepic!

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Witam!

       Założyłem tego bloga, ponieważ chcę się dzielić moimi wrażeniami na temat piwa. Może się to zdawać banalne - wszakże każdy pije od czasu do czasu ten złocisty trunek. Jednak nie każdy się zastanawia nad tym, co tak właściwie w siebie wlewa, ani jak to zasadniczo powinno smakować. Wiedza na te tematy jest w naszym kraju raczkująca, a przecież żyjemy w takim miejscu na Ziemi oraz znajdujemy się w takim kręgu kulturowym, w którym piwo jest powszechne. Biorąc pod uwagę naszych sąsiadów z południa, którzy przodują pod względem spożycia tego napoju w Europie, wydawać by się mogło, że wiele przed nami. Jednak póki się nie nauczymy, że powinniśmy stawiać nie na ilość, lecz na jakość (choć akurat Czechom nie można pod względem produkcji lagerów niczego zarzucić), póty nie wejdziemy na drogę dobrej kultury spożycia piwa. I mam nadzieję, że blog ten chociaż trochę to ułatwi.

       Na początku zamierzam przedstawić moją opinię na temat pierwszej uwarzonej przeze mnie warki piwa. W założeniach miało to być klasyczne piwo pszeniczne (niem. hefe-weizen) - jak np. Paulaner powszechny na bawarskim Oktoberfeście. Następnie zamierzam pokrótce zaprezentować źródła mojego zainteresowania degustacją i produkcją piwa. Później mam w planach recenzowanie marek browarów, które akurat wpadną mi w łapki.

Cheers!